środa, 29 stycznia 2014

DZIEWIĘĆ ŻYĆ CHLOE KING - LIZ BRASWELL


  „Dziewięć żyć Chloe King” Liz Braswell w niczym nie przypomina mi innych książek paranormal romance, no, może oprócz tego, że równie szybko i przyjemnie się ją czyta. Są faceci, owszem, i to nawet ładni, ale ani śladu  tajemniczego, mrocznego i mega przystojnego faceta. Brak mi też bezmyślnej, zakochanej w nim zwykłej nastolatki.
  Nie, żebym nie lubiła „Zmierzchu” – w odmienności od wielu innych, bardzo go cenię i nie wstydzę się tego, ale ile razy można zachwycać się historiami opartymi na „Zmierzchowym schemacie”? Każdej osobie, której powoli zaczyna się to nudzić, polecam „Dziewięć żyć Chloe King”.
  Książka Liz Braswell zaczyna się dość typowo: Chole, zwyczajna nastolatka, w dniu swoich szesnastych urodzin odkrywa nietypowe zdolności.
  No tak, ale odkrywa je w dość nietypowy sposób… Wypada z wieży i… umiera. 
A nie, przepraszam. Przecież dalej żyje! No ale umarła, możecie mi wierzyć. Upadek z takiej wysokości powinien zabić każdego, a nasza bohaterka żyje. Szybko dochodzą też nowe umiejętności: zwinność, szybkość, gracja, siła, zmysłowość…
UWAGA SPAM: Chloe NIE JEST wampirem.
  Skoro jesteśmy przy głównej bohaterce, warto ją dokładniej opisać. King jest jedynaczką, w dodatku adoptowaną. Ma typowe dla nastolatek problemy z nadopiekuńczą matką, która zabrania jej umawiać się z chłopcami. Nie należy w szkole do popularnych uczniów, więc z góry założyłam, że będzie cichą, szarą myszką, nieświadomą swojej urody itp., itd., jak to często bywa w paranormalach.
  Ale Chloe King ma pazura. Kociego pazura. Z tego co wiemy, jest ładna, i co ważne, w pewnym stopniu tego świadoma. Bawi się z chłopakami czy mężczyznami, czasem nawet dwoma na raz, lecz nie rozmyśla o tym, jak o tragicznej, podwójnej miłości. Jest to dla niej przygoda, zabawa. Warto jednak zaznaczyć, że się nie „puszcza”.
  Kłóci się z mamą, bywa samolubna i egoistyczna. Do tego dochodzi nieodpowiedzialność i zauważalna czasami bezmyślność.  Trochę na wyrost, ale można ją nazwać rozwydrzoną, rozpieszczoną nastolatką.
  Wydaje mi się jednak, że wcześniej, przed „śmiercią”, Chlo była właśnie taką szarą myszką, bo jej nagłe odważne flirtowanie z chłopcami szokuje jej przyjaciół – komputerowca Paula i pozującej na outsiderkę Amy – moim zdaniem jest to dwójka irytujących pozerów.
  Charakter dziewczyny wcale mnie jednak nie odrzucał,  wręcz przeciwnie, bardzo ją polubiłam, bo jest silną, pewną siebie osobą, a jej wady rzadko kiedy rażą w oczy.
  Zwróciłam szczególną uwagę na okładkę. Nie uważacie, że jest fascynująca?
  Książkę połknęłam w jeden (nie cały) dzień. Ale rada dla kupujących. Sprawdźcie, czy w waszym egzemplarzu po stronie 80 występuje strona 81, czy może raczej, jak w moim 97. Tak! Zdarzyła mi się taka tragedia! Zupełnie się tego nie spodziewałam… w dodatku ja, idiotka, uznałam, że mam już dostatecznie dużą kolekcję paragonów, więc pierwszy raz od dawna zostawiłam swój na ladzie sklepowej. Szlag!
  Siedemnaście stron lektury straconych.  ;c


Ostateczna ocena to 7/10 :)

Tak się zastanawiam... czy tylko ja tutaj mam jakąś zdjęciowe uzależnienie i potrafię przesiadywać godzinami na Tumblr szukając inspiracji? 

Całuję

Nessie


niedziela, 26 stycznia 2014

CHCĘ ŻYĆ - MARLIESE AROLD

  Cześć wszystkim!
  Dziś kolejna recenzja, tym razem książki z zupełnie innej półki. 
Nie będę zanudzać przydługim wstępem. Zapraszam do czytania!



„Chcę żyć”, Marliese Arold jest stosunkowo cieniusią książką. Liczy sobie tylko 118 stron (odejmując już stronę tytułową etc.).  Opowiada ona o siedemnastoletniej Nadine, siatkarce, mieszkającej w Niemczech, która, jak to każda nastolatka ma swoje problemy, ale ogólnie jest szczęśliwa i nie narzeka na swoje życia. Wręcz przeciwnie całkiem jej się układa.
  Pewnego dnia Nadine otrzymuje list od swojego byłego chłopaka, który informuje ją, że jest chory na AIDS i prosi ją, by się zbadała, czy przypadkiem nie zaraziła się  HIV. 
  Oczywiście Nadine, jak na głupiutką nastolatkę przystało, ignoruje jego ostrzeżenia, uważa że chłopak dramatyzuje. Ale jako naiwna dziewczynka sama szybko zaczyna panikować. Nie wie co i jak, jest zestresowana i odpycha od siebie ludzi, ale uparcie odmawia samej sobie zrobienia badań. Myślę, że takie zachowanie jest naturalne w przypadku traumy, która ją spotkała, mimo wszystko jednak bardzo mnie to irytowało. Po głowie chodziły mi myśli „po prostu powiedz w końcu mamie co się dzieje, idiotko!”, albo „a może by tak jednak zrobić badania? Jak możesz być taka głupia?!”. 
  Charakter Nadine naprawdę jest denerwujący, bardzo mnie dziwiło, że jej koleżanki mimo wszystko wydzwaniają do niej  zagadują na ulicy z rozczulającą naiwnością. Choć właściwie to pewnie dobrze o nich świadczy, prawda?
  Jak nietrudno się domyślić, kiedy Nadine w końcu robi badania, okazuje się, że owszem, jest zarażona.  Tutaj zaczyna się wędrówka o lekarzach wraz z rodzinami i odpychanie dziewczyny przez koleżanki z drużyny, które niefortunnie się o tym dowiedziały.  Z wizyt u lekarza główna bohaterka i jej rodzice wychodzą zaspokojeni przekazaną im wiedzą, czytelnik jednak nie dostaje nic treściwego i właściwie dalej wie tyle co wcześniej. Sama miałam jeszcze milion pytań do doktora, które zostały pominięte. Szkoda. Jednak rekompensatą tego jest mały „słowniczek” znajdujący się na końcu książki, wyjaśniający niektóre terminy i tłumaczący dokładnie, czym jest AIDS, czym się od niego różni HIV.
  W książce właściwie nie ma akcji, nie dzieje się nic, życie toczy się powoli i jedynym, co podnosi ciśnienie, są nagłe wybuchy płaczu czy agresji Nadine.
  Wszystko też oczywiście kończy się szczęśliwie jak w bajeczce, koleżanki znów akceptują Nadine a ona sama rozpływa się w szczęściu, jakby miała przed sobą całe życie a nie te parę lat.  No ale jak kto lubi. 
  No więc skoro już tak się naskarżyłam na tę książkę, to pojawia się pytanie : „po co w ogóle po nią sięgnęłaś?” Z prostego powodu. Zapowiadały się dwie nudne godziny w czytelni szkolnej, bo odwołano mi basen. Więc pierwsze co zrobiłam, to pobiegłam do biblioteki i wypożyczyłam jakąś cieniutką książeczkę.
  Przejdźmy do punktacji... [teraz sobie liczę i rozpatruję moje punkty…].

  3/10

środa, 22 stycznia 2014

NOWA ZIEMIA - JULIANNA BAGGOTT


        „Nowa Ziemia” to pierwszy tom trylogii Świat po wybuchu, pióra Julianny Baggott.
   Książka, jak się łatwo domyślić z tytułu, przedstawia świat po apokalipsie. Ostatnio mam trochę świra na punkcie tego rodzaju książek, nie wiem dlaczego, ale podoba mi się taka wizja budowana nowego świata, próby charakteru…
  Ale do rzeczy. Główna bohaterka powieści, Pressia ma już prawie szesnaście lat, a zamiast jednej dłoni głowę lalki, którą trzymała w chwili Wybuchu i z którą w jego wyniku się stopiła. I tak miała szczęście – mogła zostać Gruponem, Bestią czy Pyłem, czyli stopiona z innymi ludźmi, zwierzętami lub ziemią, albo co gorsza – nie przeżyć Wybuchu.
  Pressia żyje w okrutnym świecie, pełnym nędzy, rozpaczy i niebezpieczeństwa, gdzie jedynym bezpiecznym miejscem jest Kopuła, która przetrwała Wybuch.  Do której Pressia, tak jak inni Nieszczęśnicy, nie ma wstępu – przetrwali w niej tylko Czyści, którzy schronili się w niej jeszcze przed Wybuchem.
  Życie dziewczyny przewraca się jednak do góry nogami, gdy poznaje Bradwella, ironicznego buntownika, który najbardziej na świecie pragnie poznać dokładnie całą przeszłość, prawdę o Wybuchu,  a następnie, uciekając przed OPR, wpada na Patrigde’a, Czystego. 
  W książce jest dużo akcji, jedno wydarzenie goni drugie, a wszystko jest delikatnie podszyte tajemnicą – dokładnie tak, jak lubię najbardziej. Tajemnice, sekrety, no i jeszcze dużo gwałtownych uczuć.  Jest trochę miłości, według mnie idealnie wyważona dawka,  w dodatku występują różne jej rodzaje. Oczywiście mamy tam miłość między chłopakiem a dziewczyną, natomiast sporym zaskoczeniem dla mnie było to, że znaczącą rolę odgrywała nie ona, lecz miłość w rodzinie – między dziećmi a rodzicami lub między rodzeństwem. A miłość, której nastolatki tak oczekują, też jest, moim zdaniem, trochę inna. I choć czuć ją, czytając książkę, to ciągle odczuwa się jej niedosyt, gdyż nie jest ona głównym wątkiem opowieści.
  Bohaterowie są bardzo zróżnicowani w charakterze, oryginalni, jedyni w swoim rodzaju. Niektórzy z nich, na przykład El Capitan, są tak realistyczni, że właściwie bez trudu potrafię wyobrazić ich sobie w prawdziwym świecie.  Zapałałam prawdziwą miłością do El Capitana, Pressi, Helmuda a nawet wybuchowego Bradwella.  Patridge jest dość irytujący i ciamajdowaty, ale właściwie co by to była za książka, gdyby wszyscy bohaterowie byli dealni? Jedyną postacią, która wydawała mi się jakby wyprana z ludzkości była Lyda. Wydaje mi się ona blada, słabo wykreowana. Nie widzę w niej dominujących cech, właściwie praktycznie zupełnie jest ona pozbawiona emocji, zaprojektowana tylko po to, by być zakochaną. Wydaje się, że autorka nie miała pomysłu na jej postać. Jest to jednak chyba jedyny minus całej książki, która naprawdę chwyciła mnie za serce do tego stopnia, że nie mogłam zacząć czytać innej książki, wciąż byłam myślami przy kontynuacji serii.
  Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam takie książki, które zaprzątają ci myśli, gdziekolwiek nie jesteś i czegokolwiek nie robisz. To uczucie, gdy tęskniłam za „Nową Ziemią” przypomniało mi te cudowne czasy, gdy sto procent mojej uwagi skierowane było w stronę Harry’ego Pottera. (Teraz o Harrym myśli tylko pięćdziesiąt procent mnie xD)
.


Stworzyłam własne kryteria oceniania, każda książka może zdobyć maksymalnie dziesięć punktów, za różne rzeczy, takie jak np. fabuła, bohaterowie czy sposób przedstawiania świata. Jedynym punktem, który muszę odjąć tej książce jest niestety ten za bezbarwną, irytującą Lydę i delikatnie irytującego Patridge’a, co robię z żalem, gdyż, jak pisałam wyżej, do innych bohaterów pałam miłością absolutną. Dlatego ostateczna ocena książki to   9/10.

niedziela, 19 stycznia 2014

POCZĄTEK :)

 Cześć!
 O rajuniu. Zaczynałam już tyle razy, i ani razu mi nie wyszło. 
 Nie znam powodu, ale wydaje mi się, że to dlatego, że sama na siebie nakładałam ograniczenia, wpasowywałam się na siłę w wyidealizowane schematy, przyklejałam maski na kropelkę. 
 Teraz już wiem, że to było bez sensu. 
Terminy, oczekiwania, kreatywność, wymagania... To po prostu nie było dla mnie.
 Teraz zaczynam na nowo, tym razem - bez ŻADNYCH ograniczeń.
Nie powiem więc Wam, kiedy pojawi się pierwszy post, ani co ile dni/tygodni będą się one ukazywały. Nie będę (w miarę możliwości) zapowiadać, co się w następnych postach ukaże ani obiecywać żadnych konkursów od tysiąca wejść, dwustu komentarzy, stu obserwatorów, czy jakie tam jeszcze kryteria można sobie wymyślić. 
 PLANUJĘ PEŁNĄ SPONTANICZNOŚĆ. 
 I jeszcze na dokładkę bycie sobą, tak w zupełności :)
Więc radzę się przyzwyczaić do terminów takich jak ten użyty powyżej (nawiasem mówiąc - nie uważacie, że oksymorony mają w sobie coś urzekającego?), bo moja "inwencja twórcza" działa właśnie w ten specyficzny sposób. Ja uważam, że jest on uroczy, ale, wierzcie lub nie, jestem w tym chyba osamotniona. 


 Mogę jednak z grubsza zapowiedzieć, CZYM będzie ten blog. 
 Cóż, jest on owocem wielu frustracji i paru nieudanych blogów, różnego rodzaju, które z przyjemności stawały się powoli moimi łańcuchami. A pomysł zasiała w moim mózgu przyjaciółka. Kiełkował sobie, wcale nie szybko i entuzjastycznie, aż w końcu urósł do tak potężnych rozmiarów pozytywnego myślenia, że nie dało rady go więcej olewać.

 Jeśli chodzi o treść bloga, to także nie chcę się niczym ograniczać, ale głównym nurtem będą recenzje książek.
Tak przynajmniej planuję.
Tylko żeby nie było żadnych reklamacji, bo myślę że raz na jakiś czas (regularne odstępy się wykształcą, ale na razie niczego nie obiecuję) będą się pojawiały notki o mnie, o moich zainteresowaniach itp.itd, a także recenzje filmów, może czasem jakieś tagi i posty tematyczne. 

O mnie nie będę za wiele opowiadać, co trzeba znajdziecie w opisie, a więcej doczytacie, jeśli zechcecie, w postach o mnie :)

Aha, no i zachęcam Was do przesłuchania playlisty, umieszczonej na górze strony :) Nie chciałam być nachalna, więc wyłączyłam Autostart, ale myślę, że pomoże Wam ona mnie lepiej zrozumieć :)

Na razie przesyłam Wam wszystkim dziubasy, zachęcam do obserwowania no i wyczekiwania następnego posta!


~ Nessie